katowice.repertuary.pl
Profile

Profile: Niftek

Films comments:

Pope John Paul II Niftek, 19. marca 2006 godz. 12:32

Dno

Brokeback Mountain Niftek, 19. marca 2006 godz. 11:52

Film wybitny
Brokeback Mountain obejrzałem na kilka godzin przed wręczeniem Oskarów. Zapoznawszy się z wynikami nie poczułem się rozczarowany. Zabrakło wprawdzie Nagrody-Wszystkich-Nagród dla filmu roku, ale za to przypadły dwie inne kluczowe: za reżyserię i scenariusz, a także muzykę. To sprawiedliwe. Nie tylko dlatego, że walka okazała się wyrównana i właściwie żaden inny z równie szczodrze nominowanych filmów nie zdobył znaczącej przewagi. To sprawiedliwe także dlatego, że dokładnie na tyle zasłużył. To obraz dobry - choć chwilami rozwlekły, świetnie zagrany, pięknie sfotografowany, spokojnie mądry. Ale nie nieprzeciętnie wybitny. Gdyby zdobył wszystko, to jedynie chyba z przekory, dla satysfakcji prztyknięcia w nos spienionych purytan, a o takie zapędy trudno było podejrzewać Amerykańską Akademię Filmową. Jeśli ktoś nie zgadza się z tym co powyżej, zawsze mogę dodać, że ten film zdobył już dosyć głównych nagród przy różnych innych okazjach, oraz pocieszyć, że spore jest grono kinomanów i zwykłych zjadaczy chleba, którzy coroczne wybory Szacownego Gremium Hollywood kwituje wzruszeniem ramion i krótkim 'kompromitacja!'. Brak ośmiu statuetek nie zmieni też zapewne znacząco poglądów tych wszystkich, którzy od miesięcy podnoszą larum, że ta produkcja to nic innego, jak propagandówka, nakręcona za śmierdząco różowe pieniądze, i nachalnie promowana przez wiadome kręgi (względnie Szatana Wcielonego, w zależności od stopnia zacietrzewienia w dyspucie). Wprawdzie komplet najważniejszych statuetek o wiele doskonalej potwierdziłby tę tezę, ale w tym wypadku moraliści mogliby powtórzyć za niejednym artystą, że sam udział w tej rywalizacji nobilituje. Nie trzeba chyba dodawać, że stwierdzenie o propagatorskiej roli Brokeback tak się ma do rzeczywistości jak inne (popularne w naszym kraju), że wszelkie Marsze Równości to nic innego, jak lansowanie ba! akcje werbownicze bojówek gejowsko-lesbijskich, podczas której niewinna niczym nieskalane kwiecie młodzież płci obojga, kuszona jest ponoć urokami i luksusami pedalskiego życia, a na ulice wylewa się ruja, poróbstwo i chmary mężczyzn z nagimi tyłkami, liżących się bezwstydnie przed staruszkami i kamerami i porywający bezbronne dzieci do adopcji. Każdy, kto choć w telewizji lub gazecie widział relację z polskiego wydania parady (o ile takowa dochodzi w ogóle do skutku), wie doskonale, o co mi chodzi :) Bardzo jestem ciekaw, który z fragmentów filmu Brokeback Mountain tak bardzo zwodzi czyste, heteroseksualne duszyczki i szczególnie promuje łatwość i atrakcyjność gejowskiego stylu życia. Zapowedzią ekstatycznych rozkoszy są już pierwsze szarpaniny emocjonalne w wyziębionym namiocie, zwieńczone po kilku tygodniach sodomii czysto organiczną reakcją na odstawienie i rozstanie z nowo zdobytym kochankiem. Zamiast - jak pobożny acz rasowy samiec - potraktować całą przygodę jako grzeszny epizod i ruszyć na kolejne miłosne podboje, Ennis reaguje prawdziwie po pedalsku: dostaje skórczy, wymiotuje i zwija się z bólu na zapiaszczonej drodze, co natychmiast budzi w małolatach pozytywne skojarzenia z ostatnią imprezą i skutkami przedawkowania tabletek z krzyżykiem. Jak nietrudno się domyślić, po takim prologu to już tylko bezrefleksyjna rozpusta, szaleństwa i przyjemności. Każde spotkanie tajemnych kochanków to niekończąca się balanga, śmichy-chichy i jedna pozycja za drugą. Żeby spotęgować rozkosz, bohaterowie nie muszą nawet zażywać pobudzających substancji, jak to ma w zwyczaju niedouczona, heterycka młodzież. Wystarczy odwlec spotkanie z najukochańszym człowiekiem na świecie o cztery lata, wziąć na kark odpowiedzialność za kilka innych osób, założyć rodzinę, by poniewczasie odkryć, że tak naprawdę pragnie się czegoś zupełnie innego. Hulaj dusza, piekła nie ma! Chętni do zostania gejem walą drzwiami i oknami. Szczególnie zwodnicza scena, celująca w najbardziej zatwardziałych heteryków, ma miejsce jeszcze kilkanaście lat później, gdy jeden z kochanków proponuje kolejną podnietę w postaci półrocznej przerwy w potajemnych spotkaniach, które, dodajmy na marginesie, przychodzą im bez trudu, bowiem mechanizm poniżania bliźnich, ze szczególnym uwzględnieniem żon, wyssali z siebie nawzajem podczas seksu oralnego. Maskują się tylko doskonale, jeden - harując na całą rodzinę i szarpiąc się w walce o miłość córek, a drugi - dając sobą pomiatać przez bogacką rodzinę swojej małżonki, zamiast (jak pobożny acz rasowy samiec) od razu pokazać suce, gdzie jej miejsce. Tak czy owak na koniec obaj rozpustnicy stwierdzają, że ostatnie dwie dekady ich życia były piekłem czekania, jeden z nich krzyczy zrozpaczony 'chciałbym wiedzieć, jak z ciebie zrezygnować', na co drugi odpowiada wyjąc z bólu 'jestem nikim, nie ma mnie nigdzie'. Idealne grypsy na imprezkę niedoświadczonej młodzieży, sączące w ich umysły jad homoseksualizmu. Każdy nastolatek natychmiast po seansie podrywa kolegę z klasy, żeby też wprawić się taki stan, i skończyć samotnie w przyczepie mieszkalnej lub - jeszcze lepiej - z rurką miedzianą wbitą między oczy. Przypomina się mądre stwierdzenie: 'Wiem, że ci ciężko. Gdyby było łatwo i przyjemnie, wszyscy byliby gejami.' Ale o tym zgorszeni przeciwnicy obrazów pokroju Brokeback Mountain nie mają pojęcia, bo niby skąd, skoro nawet nie mają zamiaru ich obejrzeć. Żeby było śmieszniej - powinni pójść do kina jako pierwsi, bo ten film mógł się o wiele lepiej wpasować w ich inną tezę, uparcie lansowaną przez szkoły utrzymujące, że homoseksualizmu można się oduczyć. Mądrość ta mówi, że - w przeciwieństwie do bogobojnych, heteryckich rodzin lewitujących nieprzerwanie w stanie nirwany - nie istnieje coś takiego, jak szczęśliwy homoseksualista. Trudno o lepsze exemplum takiego twierdzenia niż przypadek naszych kowbojów. Znamienne, że wszystkie sceny miłosne w Brokeback wyglądają jak walka, szarpanina - nawet nie między sobą, ile raczej ze sobą samym. Spójrzmy w oczy Jacka na widok ukochanego, którego właśnie odnalazł po czterech latach. W pierwszym momencie promienieje z nich niepohamowane szczęście, które jednak natychmiast ustępuje bezbrzeżnemu smutkowi. On już wie, co będzie dalej, i w tym miejscu porównanie do fatum Tristana i Izoldy, podniesione w jednej recenzji, jest jak najbardziej na miejscu. Ten film wznosi się na poziom ogólnoludzki właśnie dzięki temu, że tak naprawdę piekło, na które jego bohaterowie skazali siebie, a także swoich bliskich, nie przychodzi ze świata zewnętrznego. Żaden z nich nie doświadcza bezpośredniego aktu homofobii. Mimo potwornego obrazu zamordowanego geja, jaki Ennis wyniósł z dzieciństwa, ich sytuacja jest zupełnie inna, a czasy stopniowo się zmieniają. Pomińmy złośliwość niegdysiejszego chlebodawcy, który faktycznie mógł mieć zastrzeżenia do ich pracy; zostawmy wybuch zdruzgotanej żony, która przez długie lata dusiła w sobie własne pokłady rozpaczy... Plan o wspólnym ranczu i spokojnym życiu na uboczu mógł się w ich warunkach powieść, oszczędzając przy okazji zmartwień paru innym osobom. Tymczasem ci dwaj przez cztery lata zastanawiali się nad konsekwencjami jednego ciosu w szczękę, by w tym czasie uwikłać się w zależności, z których żaden nie odważył się uwolnić. Na ironię zakrawa argument przeciwników filmu, jakoby obaj romansowali przez lata niszcząc rodzinę i w swym okrucieństwie świadomie krzywdząc innych. No, ale tego pewnie też nie da się wytłumaczyć komuś, kto filmu i tak nie zobaczy, podobnie jak nigdy w życiu nie pójdzie przekonać się, jak wygląda prawdziwy marsz równości. Zastanawiałem się za to przez chwilę, dlaczego Brokeback wywołał tak niewielki oddźwięk wśród znanych mi gejów, że nie wspomnę o branżowych forach, na których stosunkowo często pojawiają się wpisy w stylu 'przereklamowany', 'nudny', 'badziewie'. Za to zachwyca krytykę, oraz heteroseksualną publiczość, zwłaszcza w żeńskiej części. Uniwersalna siła tego filmu tkwi chyba właśnie w ładunku emocjonalnym oraz w fakcie, że zupełnie nie przystaje do współczesnej gejowskiej rzeczywistości. Nie znalazłby takiego poklasku pokazując wszystko to, co zarzucają mu jego zagorzali przeciwnicy. Brokeback to obraz opowiedziany tradycyjnie, w formule już niemalże kostiumowy - akcja kończy się ponad 20 lat temu, zanim jeszcze na dobre pojawił się AIDS, a o internecie w domu i komórkach w kieszeni nikt jeszcze nie słyszał. I przede wszystkim - cokolwiek by nie mówić - wcale nie opowiada historii trudnej miłości dwóch gejów, tylko facetów, którzy się w sobie zakochali. Znaczna acz subtelna różnica. To prawda: Jack szuka seksu u innych (na wszelki wypadek daleko w Meksyku), ale są to próby desperackie, spowodowane bólem oczekiwania na kolejny epizod, który pozwoli choć na chwilę zaznać prawdziwego spełnienia. W przypadku Ennisa sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana: on nie szuka nikogo innego, nie czuje pociągu do mężczyzn. On po prostu bezgranicznie kocha Jacka, a naznaczony piętnem Dzikiego Zachodu, wciśnięty w rolę supersamca, nic nie rozumie, i z tej miłości dosłownie usycha. Doprawdy, trudno o lepszą zachętę do przejścia na tęczową stronę życia...